Listopad 1918

Listopad

104 lata temu wybuchła Polska. Po 123 latach nieistnienia, po nieskutecznej hekatombie ofiar pięciu pokoleń, na nowo powstało państwo i naród, którym cztery lata wcześniej nikt właściwie nie dawał najmniejszych szans. Niemożliwe stało się nagle możliwe. Okazało się, że trzy wielkie potęgi środkowoeuropejskie, trzy czarne orły: Cesarstwo Rosyjskie, Cesarstwo Niemieckie i Cesarstwo Austro-Węgierskie, które przedtem zgodnie współpracowały przeciwko niepodległości Polski, stoczyły ze sobą bratobójczą wojnę, a na gruzach tych imperiów rozkwitło coś całkowicie nowego. Powstało państwo, które uznały nowoczesne potęgi zwycięskiej ententy – Stany Zjednoczone, Francja, Wielka Brytania, Włochy i Japonia. To nowe państwo będzie jeszcze musiało stoczyć wojny o swoje granice i dostęp do morza, a nawet o swoje istnienie. Będzie musiało zdobyć dla siebie bogactwa naturalne i wynegocjować swoją niezależność na konferencjach międzynarodowych, podpisać porozumienia z niechętnymi i często agresywnymi sąsiadami, a wreszcie nadać sobie we własnych wyborach i decyzją swoich skłóconych parlamentarzystów nowy kształt polityczny. Będzie także musiało nauczyć swoich obywateli czytać, pisać i myśleć po polsku… Właśnie dlatego, miał rację Kazimierz Wierzyński, pisząc:

 

   Listopad 1918

 

To jest ostatnia jesień, niebezpieczna pora,

I ostatnie zarosłe niewolą przysłowie,

Zwołajcie nocne zjawy i wpuśćcie upiora,

Niech pyta - i niech naród mu teraz odpowie.

 

Niech spojrzą sobie w oczy, dwa widma i wrogi,

I rozstrzygną, kto kogo na nowo powali:

Ta przeszłość kościotrupia, talizman złowrogi,

Czy tłum, co ciągnie z krzykiem i nie wie, co dalej.

 

Wybierać trzeba szybko, raz jeden - na wieki,

Jeśli wolność - to twardą, bez łez i zalotów.

To nic, że miasto śpiewa i płaczą powieki,

Kto na wierzch ją wywłóczy - na wszystko jest gotów

 

Sępim wzrokiem po kraju jałowym przeleci,

Po ruinach, po nędzy rozległej dokoła:

Musi zgarnąć i złożyć tę wolność ze śmieci

I przepchnąć ją przed światem, i stawić mu czoła.

 

Bo na cóż liczyć, patrzcie! Ta garstka pielgrzymia,

Co przed dworcem na deszczu wystaje i czeka,

To jest wszystko - to pustkę bez dna wyolbrzymia,

Otwiera loch nicestwa i straszy z daleka.

 

A jednak tylko oni, ta młodość po prostu,

Co upartym czekaniem od lat się nie nuży

Z tego placu wypadnie i skoczy, jak z mostu,

W ślepy mrok i na ślepo się w przyszłość zanurzy.